Widziałam dziś zawstydzonego Boga
Ukrywał się w płaszczu na lewą stronę z podniesionym kołnierzem
Ledwie go poznałam
Ciemne okulary zasłaniały podpuchnięte oczy
W autobusie tłok
Oddechy w stronę zimnych okien poranka
Każdy ze swoim zaparowanym krążkiem na szybie
Mój krążek przecięła spływająca kropla
On był sam, trzymał się drążka bo szarpało
Chuchał na swój kawałek szkła
Nie szukał spojrzeń
Nawet tych odbitych w szybie
Coś poszło nie tak.
Tchnąłem pod złym kątem?
Pomyliłem kierunki?
Miało być w serce
W żyzne podłoże zbudowane z pieśni
Poszło bokiem
Odbiło się od twardego mózgu
Rykoszetem trafiło w inne nabrzmiałe organy
W te niepoetyckie
W zaciśnięte zęby
W gruczoły dokrewne pompujące płynną nienawiść
W ośrodek rozleniwionej, sytej niewiedzy
Mówiłem, żeby czytali między wierszami
Nie czytają wcale
Prosiłem, żeby kochali jak siebie
Nie kochają siebie
Wołałem, żeby nie zabijali
Mieli słuchawki na uszach
Targowisko 5.11.2023