Jak bardzo świat się zmienił?
Hala Atlas Areny w Łodzi wypełnia się we wtorek wieczorem tłumem dzieciaków. Średnia wieku to jakieś 15 lat. Nie liczę swojego sektora, czyli rodziców, opiekunów, żywych wieszaków na wierzchnią odzież i donosicieli zimnych napojów dla omdlałych uczestników imprezy.
Na sali dominują białe koronki, kokardki, różowe sukienki, białe podkolanówki. Ta dziecięca stylizacja na różowo i biało przełamana jest czernią. Czarne makijaże, ciężkie czarne buty. U dziewczyn i u chłopców. Jakaś taka niezgodność. Jakby w tym infantylnym imagu ukryta była jakaś niedopowiedziana perwersja.
Gwiazdą wieczoru jest Melanie Martinez. Nie wiem, kiedy straciłam czujność. W życiu nie słyszałam o Melanie Martinez. A tu stoję sobie pod sceną i oglądam wielki show. Smok plujący prawdziwym ogniem (strażacy czekają pod halą z sikawkami), baloniki spadające spod sufitu, mydlane bańki, confetti, kolorowe dymki, tancerze, muzycy, kostiumy. Na bogato!
Kilkanaście tysięcy piszczących nastolatek. Mdlejących, rzygających, płaczących. Oj, wiem. Dawniej też nastolatki mdlały i piszczały na koncertach.
Co się zmieniło? Zmieniło się to, że przez większość wieczoru uczestnicy trzymają komórki w górze. Dawniej największą wartością było to, co przeżywaliśmy. Szaleliśmy, skakaliśmy, tańczyliśmy. Dziś najważniejsze jest zaistnienie w mediach społecznościowych. Zdjęcia, filmiki, selfie pod sceną. I do sieci! I ile obserwujących? Ile lajków? Ile komentarzy? Ile posypie się serduszek, kciuków i wszelkich innych oznak zachwytu i zazdrości.
Martinez snuje opowieść. Do tej opowieści powstają piosenki, filmy, scenariusze koncertów, miliony drogich gadżetów, koszulek, perfum i kto tam wie, co jeszcze. Fani dokładnie znają historie opowiadane przez Melanie i wiedzą jakie są losy ich bohaterów. Znają na pamięć wszystkie teksty piosenek i śpiewają je razem z gwiazdą.
Opowieści te są dość mroczne, abstrakcyjne i pełne sprzeczności. Wygląda na to, że fani Melanie żyją w stworzonym przez nią uniwersum. Obstawiam, że bardziej w nim, niż w realnym świecie, w którym trzeba iść na ósmą na wuef, wynieść śmieci, podlać paprotkę na parapecie.
W całej tej zabawie są też przesłania. Obrazy chwili zapłodnienia jajeczka przez plemnik i potem rozwój płodu jest bez wątpienia głosem za poszanowaniem życia nienarodzonych dzieci. Przyroda i jej uroda i znaczenie też pojawiają się by zamanifestować potrzebę ochrony natury. Dla mnie największym zaskoczeniem jest jednak wsparcie dla Palestyny. Wielka flaga Palestyny wniesiona na koniec koncertu oraz tłum nastolatek krzyczących wraz z Melanie: „Free Palestine!” jest wzruszającym przeżyciem, dla którego warto było jechać do Łodzi i pójść na koncert Melanie Martinez.
Zajrzyjmy do sektora wieszaków na odzież, czyli mojego? No cóż, to też znamię czasów. Chodziłam jako nastolatka na koncerty rockowe. Nigdy z rodzicami. Gdybym miała iść z rodzicami, nie poszłabym wcale. Pewnie rodzice nigdy by mnie na taki koncert nie puścili, gdyby wiedzieli, jak taki koncert wyglądał. Ale nie wiedzieli i do dziś nie wiedzą.
A tu mnóstwo rodziców pilnie strzegących swoich piszczących pociech. Mogłabym pokusić się na jakieś podsumowanie w tej dziedzinie. Oto podział opiekunów na kategorie:
1. Mamusie – kwoki próbujące bezskutecznie odszukać w tłumie swoje dzieci. Objawy: biegają po sali, próbują się bezskutecznie dodzwonić, dla uspokojenie nerwów pędzą kupić wodę, na wypadek, gdyby latorośl chciała piciu.
2. Zobojętniali tatusiowie, którzy pilnują kurtek. Objawy: zerkają co chwila na zegarek. Ziewają. W końcu wychodzą po piwo i potem już są spokojni.
3. Mamusie – lizusy. Objawy: chcą być cool. Przychodzą na czarno w skórze (zupełnie bez sensu), tańczą i skaczą z entuzjazmem godnym podziwu. Chcą, żeby dzieci bawiły się z nimi. Dzieci znikają w tłumie i nie wracają do końca imprezy. Mamusie przestają tańczyć i siadają osowiałe.
Podsumowując: świat bardzo się zmienił. Zmienił się na dobre i zmienił się na złe. Dzieciaki używają innych zabawek, ale nadal są takimi samymi dziećmi, tylko mają, mimo dostatku i większych praw do samostanowienia, dużo trudniejsze dzieciństwo. To my zgotowaliśmy im ten los. Bo kto, jak nie my? Pogubione, rozedrgane, niepewne i aroganckie zarazem. Nie są już pewne niczego. Kim są, kim będą, systemowo nie powinni być pewni własnej płci i absolutnie żadnych wartości. Taka pewność zupełnie dyskwalifikuje. Fatalnie wypada w mediach społecznościowych. Kiedy wyłączy się monitor telefonu zostają tylko oczy. Oczy pełne lęku. Czego boją się dzieci w 2024 roku?
Czy jestem w stanie dogadać się z tym pokoleniem? Próbuję codziennie. W pocie czoła.
– – – – –
zdjęcie pożyczone z lodz.pl