Film „Chłopi” urzeka i wciąga widza w magiczny świat wspaniałej przyrody i rozgrywających się na jej tle wielkich ludzkich namiętności. Obraz Doroty i Hugh Welchman stworzony w technice animacji malarskiej nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Malują go ci sami artyści, którzy stworzyli kilka lat temu film „Twój Vincent”. Było ich ponoć 220. Obrazy były malowane ręcznie na płótnie. Tu jednak główną rolę gra dzieło Reymonta, które otrzymało pyszną oprawę w postaci nawiązań do polskiego malarstwa. W kadrach filmu udało mi się rozpoznać kilka obrazów Józefa Chełmońskiego jak „Bociany”, „Babie lato”, „Żurawie”, „Burzę” czy „Kuropatwy”. Pojawiło się też nawiązanie do obrazu „Czesząca się” Władysława Ślewińskiego oraz kilku innych dzieł malarstwa młodopolskiego.
Nie można nie wspomnieć o muzyce, która stanowi esencję ludowej muzyki z całej słowiańszczyzny. Ten ciekawy zabieg podkreślił całe estetyczne założenie tego dzieła. Myślę, że twórcy chcieli, żeby film był zrozumiały artystycznie wszędzie na świecie.
No i ten Boryna! Genialna rola Mirosława Baki! Gdybym natomiast miała typować Oskara dla aktora, wskazałbym na drugoplanową rolę Sonii Mietielicy, która zagrała niezwykle plastyczną i dramatyczną postać Hanki. Znakomita sylwetka Antka Boryny wykreowana przez Roberta Gulaczyka została przez postać Hanki podbita i wzmocniona. A co z Jagną? Kamila Urzędowska nie miała łatwego zadania. Zmierzyła się ze wspaniałą kreacją Emilii Krakowskiej, która zagrała rolę Jagny w filmie „Chłopi” sprzed lat. To była świetna rola. W dodatku Jagna Krakowskiej była silniejsza. Była uwodzicielska i pewna siebie. Nie była ani niewinna, ani bezwolna. Nie pozwoliła odebrać sobie głosu. Jagna zagrana przez Urzędowską była inna. Delikatniejsza i zdominowana przez matkę i mężczyzn. W przeciwieństwie do Jagny zagranej przez Emilię Krakowską, trudno ją obwiniać o dramat rozgrywający się wokół jej osoby. Jest ona raczej ofiarą niż femme fatale. Za to ostatnia scena świadczy na korzyść Jagny z nowej ekranizacji. W tej scenie Jagna wywieziona na gnoju ze wsi i prawie zlinczowana podnosi się, obmywa w strugach deszczu cały brud, w którym żyła i którym ją obrzucono, a potem czysta, naga i odrodzona odchodzi z podniesioną głową. Moja pierwsza myśl, po wyjściu z kina: Gdyby miała ze sobą jakieś ubranie, to można byłoby uznać to zakończenie za „happy end”.