Alicja zrzuca buty ze zmęczonych stóp. Przez cały dzień z trudem odrywała je od ziemi. Jest ciężka. Nie zapala światła w mieszkaniu. Światła miast i tak są za jasne, żeby zasnąć. Siada na kanapie i kładzie opuchnięte nogi na stoliku. Dzień przechodzi z jazgotu w głuche dudnienie. Po chwili z dudnienia w szum. Szum nigdy nie ustaje.
Alicja śpi i śni, że jest ptakiem. Czarnym brzydkim gawronem. Wydaje z siebie skrzekliwe dźwięki i dobrze wie, że nigdy nie zaśpiewa. Nie potrafi. Nie lubi swojego ciała, swojego wielkiego dzioba, swoich czarnych piór. Ludzie dokarmiają gołębie, wróble, sikory i łabędzie, a gawrony zawsze przeganiają. Wynocha stąd wstrętne ptaszyska! – krzyczą i rzucają kamieniami. Alicja uskakuje z krzykiem, żeby uniknąć ciosu. Nienawidzi ludzi za ich nienawiść. Nie zasłużyła na nią.
Jest ciężka zima i lodowaty wiatr kołysze drzewem na którym siedzi Alicja. Wokół cmentarna szarość. Szare niebo. Szara alejka. Szare granitowe nagrobki. Kilka świec próbuje ogrzać krajobraz, ale nie dają sobie rady. Ich płomyczki giną od lodowatej wichury. Jeden po drugim.
Dawniej na cmentarzach świece były z wosku. Prawdziwego, pszczelego. Mmm. Pyszne i pożywne. Tłuste. Mmm. Energetyczne. Teraz wszystko robią ze sztucznej stearyny. Paskudztwo. Niejadalne, ale jak nie ma nic innego…Chowa się blisko pnia. Z tej strony, z której mniej wieje. Wtula ptasi łebek pod skrzydło.
Gdyby miała partnera, byłoby trochę cieplej. Gawrony żyją w parach. Normalne gawrony. Alicja nie jest normalna. Wiążą się na całe życie. We dwoje łatwiej przetrwać taką zimę. Łatwiej znaleźć coś do jedzenia i podzielić skradzione gołębiom okruchy na dwoje. Łatwiej nie zgubić drogi. Łatwiej nie wpuścić mrozu i lodu do ptasiego serca. Ale Alicja jest jedynym samotnym gawronem w okolicy. Najsmutniejszym gawronem na całym cmentarzu.
Pod jej drzewem stoi pomnik. Nagrobny. To postać ludzka z wyciągniętą w górę ręką. Na tej ręce siedzą kamienne gołębice. Właściwie nie siedzą a zrywają się do lotu. Nigdy nie odlecą. Nie żyją. Alicja sprawdziła. Dziobała nawet jedną kamienną gołębicę. Tak na próbę, ale nic. O mało nie połamała dzioba. Zimno. Strasznie zimno. Wtula głowę we własne pióra i zasypia. Gawron Alicja śni.
W tym śnie we śnie nie jest brzydkim gawronem, a śliczną jaskółką. Wije wraz z partnerem, równie ślicznym, gniazdo pod dachem domu ludzi. Ci podnoszą na nią wzrok ilekroć przelatuje, wysypują dla niej pokarm i pozdrawiają serdecznie. Kochają ją. Jej pisklęta są dla nich tak ważne, że nie przeszkadza im kupka odchodów pod gniazdem. Cierpliwie je sprzątają, a gdy któreś z piskląt narobi im na głowę, mówią, że to na szczęście. Zamiast rzucać w nią kamieniami dziękują jej za piękną pogodę. Jakby to ona sprawiła, że świeci słońce.
Alicja wzbija się do lotu. Jest lekka, maleńka, zwinna, piękna. Unosi się i opada. Chłonie wiatr. Chłonie światło. Jest wiatrem. Jest światłem. Świat w dole maleje. Nie ma końca przestrzeni, która do niej należy. Nie ma końca jej jaskółczej wolności, jej ptasiego szczęścia. I w dół! Mocno! Szybko! I do przyjaciół! Do ludzi! I okno! I szyba pęka. I ptasia krew na szybie. Posklejane krwią piórka. I dzieci ludzi piszczą z przerażenia. Jaskółka uderzyła w szybę! Mamo! Tato! Jaskółka się rozbiła! Zobaczcie! Zobaczcie, nie żyje!
Alicja – gawron budzi się z przerażeniem. Umarłam? To tylko sen. Byłam jaskółką. Martwą jaskółką. Wciąż żyję. Kraa.. Jestem tu. Kraa… Prawdziwa. Kraa.. To ja, prawdziwa Alicja. Gawron. Samotny gawron. Zmarznięty gawron wśród śpiących drzew, zmarłych ludzi, gasnących świec i kamiennych gołębic.
Dzwoni telefon. Alicja otwiera oczy i widzi swoje opuchnięta stopy na stoliku. Niestety nie jest jaskółką. Nie jest nawet gawronem.