Dom rodzinny Alicji w Staniątkach był duży i pełen spojrzeń przodków patrzących na nowe pokolenia z wysokości portretów na ścianach. Pełen jelenich rogów po dziadku myśliwym i szabli na ścianach, pamiątek po wojnach i powstaniach. Skrzypiące parkiety, meble pachnące dzieciństwem i babcią, stare drzewa wokół wśród których kryły się gigantyczne ćmy i potężne koniki polne. Rabata z różami marniała w oczach bez babcinej opieki. W stawie wciąż było mnóstwo żab, kaczek i listków z wierzb głaszczących powierzchnię wody swoimi płaczącymi gałązkami.
Ciocia Lusia bardzo się starała dbać o dwór, który liczył już sobie sto pięćdziesiąt lat. Niedawno odnowiła okna, które po wypalaniu i malowaniu wyglądały tysiąc razy lepiej niż te nowoczesne, których domagał się ojciec Alicji. Oczywiście wraz z siostrą był współwłaścicielem domu, ale to Lusia mieszkała tu na stałe, więc nie czuła się zobowiązana do konsultowania z nim wszystkich decyzji. W sprawie okien miała całkowitą rację. Nowe nie byłyby już tak stylowe.
Biedaczka została z problemami dworu sama. Jej mąż, Stach, dawny architekt o solidnym dorobku, odchodził w swój świat wszechogarniających fascynacji stopniowo i powoli, ale niezwykle systematycznie. Wysoki, chudy, brodaty. Najpierw, gdy przeszedł na emeryturę zaczął zbierać zioła. Nikt nie podejrzewał problemów. Ot, po prostu niegroźne hobby człowieka który nagle miał dużo wolnego czasu. Całymi dniami je zbierał, suszył, wklejał do zielników, opisywał, hodował krzyżówki lub po prostu pakował do torebek, a potem leczył nimi Lusię, babcię, sąsiadów i Alicję. Potem został matematykiem. Nagle rozpoczął studia nad teorią chaosu deterministycznego, która dotyczy zazwyczaj nieliniowych równań różniczkowych, opisujących układy dynamiczne. Wszystkim o tym opowiadał gestykulując i zapisując drobnym maczkiem każdą wolną powierzchnię. Zyskiwał stopniowo i nieuchronnie opinię wariata. Zazwyczaj, gdy ludzie kogoś nie rozumieją, uznają, że to on jest nienormalny i brak mu piątej klepki. Jego pokój jeszcze do niedawna obwieszony pękami pachnących ziół, naraz stał się sanktuarium wiedzy matematycznej. Ściany, meble, nawet szyby w oknach pokryły się zapiskami rozwiązywanych zadań.
– On już kompletnie skretyniał! – skwitował ojciec Alicji, Jędrzej, gdy na Wielkanoc przyjechał z żoną Uleńką i ich córką Alicją do Staniątek i zastał szwagra z długą siwą brodą zajmującego się rzeźbą w drewnie. Jego pokój obstawiony był setkami figur Chrystusa Frasobliwego, z koroną cierniową i z twarzą autora.
– Zostaw go w spokoju. – prosiła cicho Lusia, gdy usiedli do świątecznego stołu – Może i skretyniał, ale tylko jemu jeszcze tak błyszczą oczy jak wtedy, gdy miał dwadzieścia lat. Nam wszystkim dawno zmatowiały.
– Może tobie zmatowiały – piskliwym głosem zaprotestowała Uleńka, która miała w torebce specjalne krople do oczu zapobiegające matowieniu. – Mnie nic nie zmatowiało!
– No i widzisz Jędrzejku, kto tu skretyniał? – westchnęła Lusia
Uleńka przez dłuższą chwilę obsypywała Lusię przekleństwami. Chciała być okrutna i doprowadzić Lusię do rozpaczy, ale fantazji starczyło jej tylko na: starą wiedźmę, wstrętną ropuchę i głupią babę ze wsi. Szybko więc zaczęła się powtarzać, a że nie dało się jej skłonić do zamilknięcia, po chwili jadalnia opustoszała. Znudzona Lusia spojrzała na Uleńkę z politowaniem i wyszła do kuchni pokroić ciasta. Wszyscy jeden po drugim wychodzili, a to do ogrodu zaczerpnąć świeżego powietrza, a to do piwnicy po butelkę słodkiego wina do deseru, a to do łazienki. Uleńka została po chwili sama ze Stachem. Ten uśmiechnięty słodko patrzył na nią nieobecnym wzrokiem Chrystusa Frasobliwego. Kompletnie nie wiedział, o co chodzi.
– Weź to i schowaj. Znalazłam na strychu. Twoja matka musiała to tu ukryć.- Lusia zaciągnęła Alicję do niebieskiej sypialni na poddaszu. Tej, w której Alicja mieszkała w dzieciństwie i w której śniła wszystkie swoje niebieskie sny. Na ścianie wciąż wisiał ten sam obraz ze wspaniałym żaglowcem walczącym ze wzburzonym oceanem w kolorach ultramaryny i zieleni malachitowej. Ten, na który godzinami kiedyś patrzyła i czuła od niego chłód morskiego wiatru przesyconego słoną wodą. Ciocia Lusia wręczyła Alicji dwa pliki listów związane sznurkiem.
– Przeczytasz w domu. – Alicja poczuła ostre ukłucie gdzieś pomiędzy sercem a żołądkiem, pomiędzy dzieciństwem a młodością, pomiędzy swoim teraźniejszym życiem a marzeniami sprzed lat. Listy od babci i jej listy do babci. Obie pisały do siebie, ale listy nigdy nie trafiły do adresatek. Matka je ukryła. Babcia umarła myśląc, że Alicja o niej zapomniała.
Alicja kochała tylko babcię. Tylko do niej przyciskała zalane łzami policzki, tylko od niej dostawała kruche ciasteczka i ciepłe dłonie. Wakacje u babci, weekendy u babci. Święta, ferie, zapalenie płuc, ospa tylko u babci. Samotność w domu rodziców i nocne potajemne telefony do babci.
Babcia złamała biodro, gdy Alicja miała dziesięć lat. Najpierw była długo w szpitalu. Potem Jędrzej przywiózł ją do Staniątek, wepchnął babcię na wózku przez próg, położył tysiąc złotych na stole i wyszedł. Lusia jak zawsze podjęła walkę. Opiekowała się unieruchomioną babcią przez dwa lata. Przodkowie rodziny na ciemnych portretach patrzyli na jej heroiczną walkę. Patrzyli najpierw z nadzieją, potem z niepokojem na koniec z rozpaczą. Gdy zadzwoniła do Jędrzeja pewnej nocy, prawie nad ranem, odetchnęli z ulgą.
– Jędrzej, ja już nie dam rady.
– Ja się nie pożegnałam! – Alicja miała trzynaście, gdy przyjechała do Staniątek i nie zastała babci. Dostała ataku histerii i wyła jak zwierzę. Rozbiła okno, stłukła komplet starej porcelany i pokaleczyła sobie nim dłonie. Matka nie zgadzała się na wizyty w domu opieki.
– To nie jest miejsce dla dzieci – mówiła tak stanowczym tonem, jakby przynajmniej wiedziała co mówi.
Alicja nie jadła przez wiele dni i zrywała wenflony, gdy po tygodniu odwieziono ją do szpitala, by ratować ją od śmierci głodowej przy pomocy kroplówki. Dopiero, gdy Uleńka obiecała zabrać ją do babci, zjadła kleik ryżowy. Uleńka nie dotrzymała słowa, ale trzeba przyznać, że uratowała córce życie. Od tego czasu Alicja przestała kłócić się z matką. Przestała się buntować, ale podjęła decyzję. Poczeka, wydorośleje, znajdzie sposób, by ją zabić.
Nigdy już nie zobaczyła babci. Napisała do niej kilkadziesiąt listów. Nie mogła ich sama wysłać, bo matka nie zgadzała się na podanie jej adresu. Oddawała listy rodzicom, którzy jeździli odwiedzać babcię. wszystkie listy pozostały bez odpowiedzi.
Wszystkie trzymała właśnie w drżącej dłoni związane sznurkiem. Poszarzałe, zakurzone, zesztywniałe. W jednym pakiecie swoje listy pisane dziecięcym pismem. W drugim były listy od babci adresowane przedwojennym starannym kaligraficznym pismem. Miały znaczki i stemple pocztowe i były otwarte. Wysyłała je pocztą do domu. Uleńka wyjmowała je więc ze skrzynki, czytała i chowała nie oddając córce. Listy Alicji adresowane: „Babcia. Dom starców”.
– Trzeba będzie ją jednak zabić. – powiedziała Alicja do cioci Lusi – Wiesz, że w dzieciństwie chciałam to zrobić?
Ciocia Lusia zwijała i rozwijała róg fartucha kuchennego, który miała na sobie. Siedziała na bujanym fotelu babci. Kotka Stefcia wskoczyła jej na kolana i ułożyła się do snu. Uwielbiała huśtanie.
– Przykro mi. – powiedziała cicho Lusia – To zazdrość. O miłość. O zdolność do jej odczuwania.
Zapadał wieczór i gigantyczne owady mieszkające w wielkich starych drzewach zaczęły wpraszać się do domu ludzi.
– Dlaczego w wielkich drzewach mieszkają gigantyczne ćmy? – powiedział ciocia Lusia. Wstała i zasłoniła firany.
Obudzona nagle i zrzucona na podłogę kotka Stefcia prychnęła ze złością. Nie lubiła, gdy przerywano jej drzemkę. Otarła się o nogi Alicji naprężając grzbiet i wyszła nie oglądając się za siebie.
Zdjęcie ElaJ – Willa w Konstancinie