A oto moi dziadkowie.
Ten polski i ten arabski.
Dwaj wspaniali mężczyźni o nietuzinkowych charakterach i szlachetnych rysach. Obaj nosili się szykownie i znakomicie prezentowali się na koniu.
Dziadek Tadeusz w mundurze, w którym wraz ze swym kawaleryjskim wierzchowcem stanął do walki przeciwko niemieckim czołgom w Chojnicach 1 września 1939.
Czy przegrał? Jakie szanse mieli ułani uzbrojeni w szable i pieśń gdy z porannej jesiennej mgły wyłoniły się czołgi i milczące złe moce sunące tuż za nimi, nisko przy samej ziemi?
A jednak zwyciężył. Bronił przesmyku między Pomorzem a resztą kraju tak długo, aż polskie oddziały znajdujące się na północ od Chojnic zdążyły się wycofać. Gdyby zostały odcięte od macierzy, jego towarzysze broni zginęliby lub trafiliby do niewoli. Zadanie zostało wykonane.
No i przeżył! Mogły zaistnieć iskrzące połączenia. Mogła zadziałać grawitacja dusz i ciał. Mogły stać się wszystkie rzeczy, które zapisane w gwiazdach czekały w napięciu, by dziadek wrócił z wojny.
Dziadek Khalil był prawdziwym dżentelmenem.
Palił wyłącznie tytoń z własnego ogrodu, polował z możnymi swoich czasów i kochał Palestynę pachnącą tymiankiem.
Pochodził z Rantis, niewielkiego miasteczka, dziś na okupowanych terenach Zachodniego Brzegu Jordanu. Tam został do końca, choć mógł wyjechać, gdy jego świat się rozsypał, majątek został skonfiskowany, a strzelba do polowania została mu odebrana. Najeźdźcy mogli pozbawić go wszystkiego, ale nikomu nie udało odebrać dziadkowi Khalilowi królewskiej postawy i dumy.
Na jego grobie jest napisane: Szejk Khalil Amer Khalaf a jego plemię zaludnia świat.