Architekt w małym czarnym kapeluszu oczarował Alicję już na pierwszym spotkaniu.
Miał szpakowate włosy spięte w krótki kucyk i małą, hiszpańską bródkę. Poleciła go szefowa Alicji. ”To wirtuoz!” – mówiła. Ów wirtuoz zamaszystymi ruchami rąk w powietrzu rysował w jej wyobraźni przestrzeń, ściany, schody i filary we wnętrzu jej nowego mieszkania, które w tej chwili wyglądało zupełnie nieciekawie. Biały kurz, rurki w ścianach, kabel z gołą żarówką w jednym pokoju i kable bez żarówek w pozostałych. A ten facet biegał po tych pustych pomieszczeniach i wykrzykiwał z egzaltacją co będzie tu, a co tam. Kucał nisko, by ujrzeć oczami wyobraźni żywą strukturę nieistniejącej drewnianej podłogi. Wyskakiwał w górę by uplastycznić swobodę i wolność, jakie da Alicji to mieszkanie już po wykonaniu wszystkich prac wykończeniowych i wydaniu czterystu pięćdziesięciu tysięcy na podłogi, płytki ceramiczne, wannę w cenie małego samochodu i meble z Włoch. Wołał coś o formie, kompozycji, rytmie i rozbłyskach.
Alicja była zachwycona wizją surowości wnętrza i jego stylowej ekspresji. To takie nowoczesne, takie modne, takie wyrafinowane!
Nadszedł wreszcie ten dzień. Po kilku miesiącach prace ukończono. Architekt w kapeluszu zaprosił Alicję na zwiedzanie mieszkania. Umówili się, że nie będzie zaglądała tam przez cały ten czas, gdy ekipy robotników, jedna po drugiej coś tam burzyły, coś budowały, stukały, pukały, malowały i kleiły. Niespodzianka to niespodzianka.
Był słoneczny czwartek pachnący wiosną. Architekt zawiązał Alicji chustkę na oczach i gadając nieustannie wprowadził ją do mieszkania. Gdy z głośnym „ta tam!” zdjął jej zasłonę z oczu, Alicja oniemiała. Jej mieszkanie wyglądało rzeczywiście oszałamiająco. Biel i szarość ożywione ciepłym drewnem teakowym i kamienną ścianą kominkową były doprawdy szykowne. Łazienka z prysznicem schowanym tylko za szklaną ścianką i owalną wanną na środku wyglądała jak z rezydencji gwiazdy z Hollywood. Kuchnia, z potężnym betonowym blatem wiszącym w powietrzu wbrew prawom grawitacji, wcale nie przypominała kuchni. Krótko mówiąc mieszkanie Alicji pochodziło z dalekiej przyszłości i odległej galaktyki.
– Jasna cholera! – wrzasnęła Alicja w dniu przeprowadzki, gdy okazało się, że jej cudowna biała szafa nie posiada szuflad na bieliznę, a komody nie uwzględniono w projekcie ze względu na jej „anachroniczność i groteskowość formy” jak wyraził się architekt w czarnym golfie. – To mam wyrzucić wszystkie majtki, czy trzymać je pod łóżkiem?!
– Kur….! – krzyknęła Alicja, gdy pierwszy raz brała prysznic w swojej kosmicznej łazience. Brak kabiny i brodzika – super! Ale woda spod prysznica zalała całą podłogę w łazience, zmoczyła dywanik i stała nie spływając w żadnym sensownym kierunku.- Nie spływa! Niby jest odpływ, ale woda nie spływa! A jednak! Spływa! Do sypialni!
– Cóż za drobnomieszczańskie fochy – skwitował architekt w golfie – to nie można powycierać, jak się wyleje?
– O nie! Dupa w kratkę! – załamała ręce Alicja oglądając swój tyłek po pierwszej kolacji zjedzonej przy własnym stole i na własnym krześle zrobionym z metalowego drutu splecionego w kratkę.
– Wielka rzecz! Dupa w kratkę! – złościł się architekt w golfie, gdy Alicja zadzwoniła z pretensjami, że będzie musiała wybierać między zjedzeniem kolacji ze swoim gościem a pójściem z nim do łóżka. Jeśli zjedzą kolację siedząc na drucianych krzesłach, to nie ma najmniejszej szansy, żeby pokazała komukolwiek swój tyłek w wersji w kratkę. Jeśli natomiast plan będzie zakładał pójście do łóżka, to trzeba będzie to robić z pustym brzuchem, albo zjeść poza domem.
Ujawnienie wszystkich ukrytych wad zajęło jej kilka tygodni. Mieszkanie było nimi naszpikowane. Coś, co mogło być prawdziwą szafką na kosmetyki i zapasowy papier toaletowy w łazience, tylko ją udawało. Blat kuchenny, który miał służyć do przygotowywania posiłków okazał się zupełnie nieodporny na wszelkie zabrudzenia i już po pierwszym użyciu pokrył się niezmywalnymi plamami. No i te okna! Wielkie szklane tafle niczym nie zasłonięte. A za oknem duże miasto. Okna, balkony, czyjeś spojrzenia, czyjaś nieustanna obecność w domu Alicji.
– Pani powinna się leczyć na agorafobię! – wściekły architekt w czarnym golfie krzyczał do słuchawki.
– Leczę się na klaustrofobię proszę pana! – wołała Alicja.- Teraz muszę zacząć się leczyć też na kilka innych fobii. Przez pana! I czuję, że zapadam na architektofobię! Na bardzo ciężki przypadek!
– Pani nie rozumie, że funkcja musi, ale po prostu musi schylić czoła przed formą! Cóż pani z tej pieprzonej szafki na zapasowy papier toaletowy? Jakie to ma znaczenie, gdy rozmawiamy o sztuce! O sztuce, proszę pani! – krzyczał architekt i nie dopuszczał Alicji do słowa. Rzuciła telefonem w ścianę. Roztrzaskał się i umarł.